„Kalina miała prawdziwego farta” - tak mówiły o niej klientki. Miały rację - w końcu nie każdy może się poszczycić najlepszym salonem urody w mieście i tytułem właścicielki roku. Sama była najwłaściwszą wizytówką swojego zakładu - włosy w najmodniejszym odcieniu krzykliwego baleyage, perfekcyjnie wykonane paznokcie ze srebrzysto-złotymi zdobieniami, makijaż idealnie podkreślający wielkie niebieskie oczy i pełne usta koloru dojrzałego wina.
Na szafce z prawdziwej sosny lśniły pudełeczka pełne korali, a na śnieżnobiałej, koronkowej serwecie, błyszczały nadgryzione zębem czasu czarne skrzypce. W surowym łożu pękały w szwach puchate poduchy i pościel, ciesząc się, że wkrótce nie będą już same. Jeszcze tylko Kalina zdejmie sztuczne rzęsy i kolorową treskę z głowy, zmyje dwukrotnie większe usta niż jej własne i zdejmie soczewki z oczu, wtedy znowu spojrzy tak znajomo, jedną brązową, drugą zieloną źrenicą i pokryje swe piegowate policzki zdrowym, karminowym rumieńcem oraz łzą pełną ulgi. Tylko paznokci będzie jej wstyd, bo skrzypce znów będą błagać, by wzięła je do rąk, a ona tylko odmówi milczeniem i schowa ręce pod kolana, skuli się, a potem zaśnie w Szczyrku i tam się obudzi.
Dziś klientka zapytała Kalinę o tą „oryginalną puderniczkę” wystającą z kieszeni jej kaszmirowego swetra. Ukryła szybko zmieszanie i zapewniła, że to tester nowego kosmetyku z zagranicy i jeśli się przyjmie w naszych realiach, osobiście postara się o wprowadzenie go do salonu. Puderniczka, która jakimś niezwykłym sposobem zawsze towarzyszyła Kalinie, choć już dawno została zamknięta na klucz w sosnowej szafce, w istocie była pudełeczkiem wielkości wnętrza dłoni, misternie ozdobionym rustykalnym wzorem. Ten folklorystyczny ornament na szczęście nie był zbyt widoczny dla owej kobiety z ogórkami na oczach. Pod okrągłym wieczkiem pudełka też były oczy, dokładnie dwie pary oczu, ogromny kosz z chlebem i garnuszkiem jagód oraz wielka, nigdy niewypowiedziana prośba do Kaliny, prośba pełna ukrytej rozpaczy i tęsknoty.