Hymn na cześć życia – to zdanie napisane na opakowaniu płyty, chyba najlepiej określa to dzieło. Amelia to zdecydowanie mój numer jeden. Film nie od razu wszystkim się podoba, bo potrzeba czasu, aby go zrozumieć.
Wkraczamy w kolorowy i tajemniczy świat francuskiego życia, gdzie każdy szczegół dnia codziennego jest cudem. W tym świecie marzenia się spełniają, a więc są dozwolone pod każdą postacią. Pozwolę sobie nawet na stwierdzenie, że nie tytułowa Amelia, a właśnie marzenie odgrywa główną rolę w fabule. No właśnie – fabuła. Z pozoru jej nie ma, ponieważ pierwsze minuty są raczej szczegółowym opisem i nie mają nic wspólnego z akcją, jednak po zobaczeniu całości odkrywamy, że jest to jeden z najlepszych filmów o miłości.
Samotna Amelia żyje w świecie snów i drobnych przyjemności. Z pozoru szczęśliwa, tak naprawdę wciąż szuka swojego szczęścia. Pewnego dnia odnajduje pudełko, które ma zmienić jej życie...
Historia pełna humoru. Wszystkie postacie są niezwykle barwnie pokazane. Na szczególną uwagę zasługują sąsiedzi Amelii: stary i chory malarz, zgryźliwy sklepikarz i samotna kobieta usychająca z tęsknoty za swoim mężem. To niesamowite, jak wiele ludzkich historii dzieje się obok siebie. W miarę oglądania mamy wrażenie, że kamienica jest niczym telewizja, w której każde mieszkanie to odrębny program.